Moment refleksji, czyli...recenzja "Listów do utraconej"
Cześć Misiaki! 💙
Wiem, że pewnie część z was myśli sobie "co ona, tyle czasu jej nie było, a teraz nagle tyle postów naraz?". Doskonale was rozumiem, sama do końca jeszcze nie pojmuję tego jak to się dzieje, że przez tyle czasu miałam taką blokadę, że zdarzało mi się 3 razy dziennie otwierać bloggera, gapić się z pół godziny na puste miejsce do pisania i zamyka laptopa, bo nie potrafiłam sklecić nawet zdania. A teraz? Mam ochotę tylko siedzieć i coś dla was pisać. Kończę jeden post i myślę już o następnym.
W ten konkretny, zimowy wieczór, chciałabym polecić wam pewną książkę, która zrobiła na mnie w ostatnim czasie naprawdę niezłe wrażenie.
Jeżeli ciekawią was tematy młodzieżówek, skromnego romansu a także straty i śmierci to serdecznie zapraszam na recenzję.
"LISTY DO UTRACONEJ"
BRIGID KEMMERER
WYDAWNICTWO: YA!
GATUNEK: MŁODZIEŻOWE
STRON: 410
Książka ta, miała swoją premierę po koniec września i dotarła do mnie właśnie w tamtych okolicach. Zabrałam się za nią chwilę później i...pochłonęłam ją. Ile ja ją czytałam? Ze dwa dni? Wiem, że dla niektórych z was może to być długo, ale patrząc na wstręt do książek jaki mi wtedy towarzyszył to naprawdę bardzo dobrze.
Pamiętam, że pewnego dnia przed snem chciałam przeczytać pierwszy rozdział, żeby zobaczyć jak to będzie w ogóle wyglądać. Skończyło się na tym, że jakąś godzinę później zorientowałam się, że muszę wstać rano. To chyba mówi samo przez się.
"Ból bywa tak wielki, że człowiek zrobi wszystko, żeby się go pozbyć. Nawet jeśli musi kogoś przy tym skrzywdzić."
Juliet jest nastolatką, która od wielu miesięcy nie może pogodzić się ze śmiercią matki. Dlatego też zostawia na jej grobie listy, które były ich formą kontaktu również za jej życia, ponieważ matka dziewczyny była fotografką i dużo podróżowała. Od jednego z takich listów wszystko się zaczyna.
"Ta fotografia wyraża prawdziwe cierpienie.Za każdym razem, kiedy ją oglądam, myślę sobie: 'Wiem doskonale, jak się czuje ta mała.'"
Declan jest zbuntowanym nastolatkiem. Nie jest zbyt lubiany, ponieważ tkwi przyklejona do niego łatka zbira. Ma nawet kuratora, a od poprawczaka ratują go jedynie prace społeczne, które odbywa na cmentarzu. Pewnego razu odnajduje na jednym z grobów list. Czyta go...i odpowiada.
"Otwieram drzwi jego wozu i ciągnę za dźwignię odblokowującą maskę, a potem wyłączam silnik.
[...]
- Co ty robisz? - pyta.
- Kradnę ci samochód - odpowiadam. - Dzwoń po gliny."
Początkowo wściekła Juliet, odkrywa w
anonimowym dla niej chłopaku przyjaciela. Jednak co się stanie, gdy
odkryją swoją tożsamość? A to nie jedyna tajemnica jaka zostanie
obnażona.
Bałam
się trochę, że ta książka będzie przypominać "Coś o tobie i coś o
mnie", czyli będzie po prostu bezpłciowa. Nawet nie wiecie jak się
cieszę, że się myliłam i autorce nie udało się tego zepsuć. Romans w tej
powieści, choć jest czymś na kształt jej kręgosłupa, nie gra jednak
pierwszych skrzypiec.
Choć
fabuła opiera się na relacji Declana i Juliet, to poruszane są tutaj
również inne tematy. Jednym z głównych jest oczywiście fotografia i
myślę, że każdy kto się nią interesuje znajdzie w tej książce cząstkę
siebie. Ważny, jeżeli nie najważniejszy, jest również motyw żałoby i
pogodzenia się ze stratą, który wbrew pozorom nie dotyczy tylko głównej
bohaterki.
Bardzo ważna w tej książce
jest ocena drugiego człowieka. Czy6tając ją nachodzi nas refleksja nad
tym jak wiele razy oceniliśmy człowieka tylko po wyglądzie, statusie
społecznym bądź plotkach jakie usłyszeliśmy.
Co ja tu będę wiele mówić - cała ta książka jest jedną, porządną refleksją.
Mimo
podjęcia przez autorkę wielu poważnych tematów, potrafiła ona utrzymać
humor. Pojawia się całkiem sporo sarkazmu, który pomaga nam odetchnąć od
tych wszystkich emocji i przemyśleń.
Co
jak co, ale autorka jest całkiem cwana i znalazła niezły sposób na
zatrzymanie przy sobie czytelnika. Rozdział kończy w taki sposób, że nie
sposób powstrzymać się przed następnym rozdziałem. Dodatkowo cała
książka napisana jest bardzo fajnym językiem - łatwym w odbiorze, ale
nie infantylnym.
Ważni
są również bohaterowie, którzy nie są tworzeni na czarno-białych
schematach. Declan nie jest tylko złym, ponurym chłopakiem. Poznając go
odnajdujemy miłego, fajnego chłopaka, któremu może nie jest w życiu
łatwo. Myślę nawet, że część czytelniczek się w Declanie trochę zakocha,
mimo iż bywały momenty, gdzie zachowywał się odrobinę irytująco.
Jeżeli
chodzi o Juliet, to łatwo z niej było zrobić biedną, smutną
dziewczynkę, która straciła mamusię i tyle. Na szczęście nie. Dziewczyna
jest, owszem, zagubiona, ale zdecydowanie nie brakuje jej charakterku.
Autorce udało się stworzyć prawdziwą wielowarstwową, a jednak nadal
nastoletnią bohaterkę.
Jedyne
czego tej książce brakuje to promocja. Z tego co obserwuję, to nie ma
na nią jakiegoś większego bum, a szkoda. Według mnie, książka ta
zasługuje na to by ją przeczytać. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że
każdy powinien ją przeczytać, mimo iż nie jest to może jakieś
arcydzieło. To jest jednak jedna tych książek, które są ważne.
Zresztą, sięgnijcie po nią i przekonajcie się sami!
Może ktoś z was czytał "Listy do utraconej" i ma na jej temat jakieś refleksje - zapraszam do dzielenia się nimi w komentarzach.
Za możliwość przeczytania książki, dziękuję GW Foksal oraz będącemu jej częścią wydawnictwu YA!.
Komentarze
Prześlij komentarz