Chyba jakiś wrap up..?

¡Hola Misie!
Mam kryzys. 
Odkąd wczoraj zasnęłam na "Wieży Świtu"..nie mogę się w nią od nowa wciągnąć! Czytam po kilka zdań i ją odkładam. A nie pomaga mi na pewno fakt, że Bestselerki wrzuciły dzisiaj na swój kanał godzinny, GODZINNY haul. Wszystko dziś odciąga moją uwagę od ważnych spraw...

Ale! Może to znak? Siły wyższe próbują mnie zmotywować, bym wreszcie wzięła się do pracy nad blogiem.. Jeżeli tak, to muszę przyznać, że się udało. Odblokowałam możliwość komentowania anonimowo, dzięki czemu nie musicie mieć konta żeby to robić. 
Dodatkowo zabrałam się za modernizacje mojej stronki na Facebooku. Tam też już możecie do mnie pisać. Mam nadzieję, że wkrótce będę mogła się tam przenieść. Oczywiście nadal będę uczestniczyła w tworzeniu Książek Godnych Przeczytania, ale chcę przestać "zaśmiecać" ją informacjami o nowościach na blogu. Tak więc wszystkich zainteresowanych byciem na bieżąco zapraszam tutaj: BB Princess.

A teraz przechodzimy już do najważniejszej części, czyli mojego skromnego podsumowania czytelniczego ostatnich dwóch miesięcy, a na końcu malutki dodatek😉 Zapraszam.

WRAP UP


Jak powtarzałam już miliony razy - ostatnie dwa miesiące były dla mnie swego rodzaju mini piekiełkiem. Oczywiście to za sprawą matury oraz kochanych nauczycieli, którzy za wszelką cenę chcieli sprawdzić naszą wiedzę milionem sprawdzianów oraz wcisnąć nam jak najwięcej materiałów dodatkowych do pracy teraz, czyli w czasie między maturami 😓
W związku z tym, byłam ostatnio okropnie wycieńczona i to nie tylko fizycznie ile psychicznie. Na szczęście nie ma aż takiej tragedii, coś jednak udało mi się przeczytać 😎
Oczywiście książki te nie powalają grubością, natomiast, jak mówiłam - ja jestem dumna, że w ogóle coś przeczytałam.

I w taki oto sposób marzec spędziłam w towarzystwie Layken i Willa oraz ich przesłodkiej, a zarazem naprawdę smutnej historii miłosnej. 
Jak już kiedyś wspominałam, do tej serii zabierałam się kilka lat temu, jednak dopiero teraz naprawdę ją doceniłam. I to jest żywy dowód na to, żeby nie czytać książek na siłę. Jeśli macie ochotę na romans - chwytajcie za romans, a nie męczcie się z fantastyką, bo możecie jej odpowiednio nie docenić.
Jak widzicie nie ma tu części trzeciej, ale nie bez powodu. Jest ona bowiem takim flashbackiem tego co działo się w tych dwóch tomach, opowiedzianym z innej perspektywy (o ile dobrze zrozumiałam). Dlatego też sięgnę po nią, ale kiedy indziej, jak już trochę zatęsknię za tą historią.


W kwiecień wkroczyłam w takim właśnie romantycznym nastroju, ale też z małą tęsknotą za klimatem fantastyki. Idealnym połączeniem obu tych rzeczy są jakże doskonali "Niedoskonali". Jak wiecie, Trylogia Klątwy jest jedną z ważniejszych pozycji w moim serduszku. Dlatego kiedy tylko dowiedziałam się, że wychodzi dodatek o Marcu i Penelope...no dajcie spokój, pewne było, że muszę ją przeczytać. 
Recenzja wkrótce, ale jeśli jeszcze się zastanawiacie..to czytajcie/zamawiajcie. Pozycja wprost magiczna.


Mam wrażenie, że ten post kręci się wokół książek, po które sięgnęłam w złym momencie, bo oto mamy klasyka, który stał na mojej półce od ponad dwóch lat i odkąd tylko tam zagościł, robiłam do niego ok. 3 podejść. 
I dopiero teraz, kiedy złapałam mały kryzys w trakcie czytania książki wyżej, stwierdziłam 'dam radę'. I będę za to moim neuronom wdzięczna do końca życia. Ta książka jest GENIALNA. Jakbym miała wskazać książki mojego życia, to ona by stała na jednym z pierwszych miejsc. Wow. 


Mamy tu cudeńko, które jest jedyną książką w tym zestawieniu, której nie przeczytałam do końca. Jest tak tylko dlatego, że rozłożyłam sobie te opowiadania jak baśnie. Co wieczór, przed snem, czytam sobie jedno i muszę wam powiedzieć, że czuję się znowu jak dziecko. 
Z drugiej strony, te baśnie są tak prawdziwe..nie przesłodzone, nie przekłamane - prawdziwe. Nawet jeżeli czasami prawda jest - jak mówi tekst z tyłu - cierniem. Osobiście, Czarownica z Duvy trochę mnie przeraziła.
Warto za znaczyć jak pięknie ilustrowana jest ta książka..huh. Te rysunki są tak magiczne - ogromne ukłony w stronę Sary Kipin.

30 kwietnia zaczęłam też czytać "Wieżę Świtu" Sary J. Maas, ale to dosłownie zaczęłam, więc nie umieszczałam jej w zestawieniu.

DODATEK


Tak jak obiecałam, mam coś dla wytrwałych. Jest to pewnego rodzaju..przegląd filmowy?
Oczywiście obejrzałam ostatnio cała gamę filmów, jednak były dwa, o których muszę wam powiedzieć, bo inaczej to..to nie wiem. Po prostu mnie nosi jak myślę, że miałabym wam o nich nie wspomnieć.

Pierwszym takim filmem jest "Tamte dni, tamte noce" w reżyserii Lucci Guadagnino
Ja ten film kocham. Poczynając od cudownej muzyki (Sufjan Sevens czaruje), poprzez wciągającą fabułę, aż po obraz, bo ten film wygląda tak pięknie.. Już od pierwszych chwil, od samego wstępu wiemy, że nie będzie to taki zwykły, typowy obraz, tylko coś zdecydowanie lepszego, piękniejszego. Jak to ujęli Sfilmowani w swojej recenzji, jest to taka piękna pocztówka z Włoch, z lat 80..
Nie jest to recenzja, więc nie będę wam przytaczać fabuły, poza tym myślę, że to nie jest wielki trud, wejść na filmweba. Natomiast jeśli już znacie opis, wiecie o czym ten film jest i może was to nie zachęca, bo powiedzmy macie dosyć opowieści o wakacyjnych romansach..to dajcie mu szansę. Naprawdę warto, szczególnie że ten film..no nie ukrywajmy, próżno w nim szukać jakiejś ogromnej akcji. Nie jest to taki obraz, podczas którego będziecie wstrzymywać niepewnie oddech, czy wiercić się ze zniecierpliwienia.
Nie.
Ten film, to jeden z najspokojniejszych filmów jaki kiedykolwiek widziałam. I co najwspanialsze, ten spokój się udziela. Oglądając go czujemy takie osobliwe wyciszenie..Mnie osobiście dawno się coś takiego nie zdarzyło.
Warto wspomnie też o kreacjach aktorskich. Armie i Timothee zrobili niesamowitą robotę, wystarczy wspomnieć o tym, że po pierwszym seansie (obejrzałam ten film 2 razy) przez tydzień oglądałam na YT filmiki - wywiady, wypowiedzi - w których on występował, tylko po to, żeby podziwiać jego mimikę i sposób mówienia. Wiem, że brzmi to dziwnie, ale..no puśćcie sobie filmik, na którym on mówi po francusku, no kochani...

Czas na film, za który będę Martina McDonaghana wielbić do końca życia.
Ten film może być wam już lepiej znany, ponieważ miał on lepszą promocję w Polsce, głównie za sprawą tego, że udało mu się zgarnąć kilka Oskarów (choć moim zdaniem i tak zbyt mało).
Jak tylko zobaczyłam zwiastun tego filmu pojawiły się w mojej głowie dwie sprzeczne myśli. Z jednej strony widziałam tematykę, która nie do końca do mnie trafia i która, obawiałam się, może mnie nie wciągnąć. Z drugiej strony jednak już zarysowane w zwiastunie aktorstwo, postać Mildred - głównej aktorki - i jej charakter, charyzma.. Co jak co, ale gdyby Frances nie zgarnęła Oskara za swoją rolę, to nigdy więcej nie obejrzałabym gali (na szczęście producenci wysłuchali moich gróźb).
Byłam więc podzielona. Jednak kiedy film wszedł do polskich kin i każdy, dosłownie każdy się nad nim rozpływał stwierdziłam, że jednak po niego sięgnę.
Obejrzałam go dwa razy.
Za każdym razem w odpowiednich momentach mocniej biło mi serce, wstrzymywałam oddech, szkliły mi się oczy.
Czyż nie to jest celem kina? By wzbudzać emocje? Nie wspominając już o przesłaniu tego filmu,  jego wielowymiarowości, tego jak nakreśleni są bohaterowie. To nie jest film, który się ogląda i o nim zapomina. Zdecydowanie nie.
Zdecydowanie i nieodwołalnie będę po ten film sięgała przynajmniej raz w roku.
Film. Mojego. Życia.


Z takim przesłaniem was zostawiam, dajcie znać co u was słychać, jak wam minęły ostatnie miesiące ❤



BOOK-BLOOD PRINCESS

Komentarze