Czy warto?, czyli...recenzja "Wieży Świtu"

Hey Misie! 💓
Jestem ogromnie podekscytowana ale też poddenerwowana bo naprawdę dawno nie pisałam recenzji! Czuję, że wyszłam z wprawy i mam nadzieję że to nie będzie porażka 😡

Zaraz pewnie pojawią się głosy krzyczące na mnie, że mam tyle zaległości, a zabieram się za recenzję książki, którą skończyłam przedwczoraj w nocy. Wiem, że sporo z was czeka na recenzje książek Bardugo, ale minęło już trochę czasu odkąd je czytałam i po prostu czuję, że musiałabym dłużej posiedzieć nad taką recenzją, a na to niestety nie mam jeszcze czasu. W końcu ciągle jestem w okresie maturalnym (w poniedziałek fizyka, w środę chemia....somebody kill me, please).
Tak więc musicie jeszcze troszkę poczekać, a o dzisiejszej pozycji muszę powiedzieć bo aż mnie nosi. Tak więc zapraszam 😉

"WIEŻA ŚWITU"




SARAH J. MAAS
CYKL: SZKLANY TRON - TOM 5,5
WYDAWNICTWO: UROBOROS
GATUNEK: FANTASTYKA; MŁODZIEŻOWE
STRON: 843

Od razu a wstępie chciałam was przeprosić za tytuł.
Wszędzie gdzie pojawiają się informacje na temat "Wieży Świtu" pojawiają się właśnie takie pytania: Czy warto? Czy to było potrzebne? etc etc. Co najciekawsze, w dużej części tego typu postów czy filmików tak naprawdę nie pada odpowiedź na to pytanie. Tak więc ja postanowiłam, że to zrobię. Na koniec, po całej recenzji (wiecie, żebyście przeczytali całego posta, taka jestem sprytna) odpowiem wam konkretnie na pytanie zadane w tytule.

Oczywiście to jest już bardzo zaawansowany tom serii, więc jeżeli nie znacie poprzednich części to odradzam czytanie tej recenzji, bo po pierwsze zaspojlerujecie sobie co nieco a po drugie...no pewnie niewiele zrozumiecie.

Zawsze zaczynam od anegdotki, prawda? Moja anegdotka związana z tą książką jest taka, że powołałam się na nią na maturze z polskiego. Nie pytajcie mnie, czemu nie powołałam się na coś ambitniejszego, sama do końca nie wiem. W brudnopisie miałam wypisane jeszcze z 10 innych przykładów, ale z tą książką byłam po prostu na bieżąco.

O czym tak naprawdę jest "Wieża Świtu"?
Jak wiemy z "Królowej Cieni", Chaol utracił władzę w nogach i wraz z kapitan Faliq wyruszył na Południowy Kontynent, do Antici, by ją odzyskać. Bo to właśnie tam pracują najlepsze uzdrowicielki na świecie. Tak więc akcja tej książki dzieje się mniej więcej równolegle do akcji "Imperium burz". Warto to wiedzieć żeby nie oczekiwać, że będziemy tutaj dalej podążać za Aelin. To jest coś jak nowelka..którą swoją drogą miała być ta historia, ale o tym później.

Tak więc mamy Chaola, Nesryn, uzdrowicielkę Yrene oraz kagana i jego dzieci. Jak się zapewne domyślacie, nasi wysłannicy nie przybyli do Antici tylko po uzdrowienie, ale również w interesach politycznych. Nie spodziewają się jednak że zastaną kaganat w stanie żałoby. I to...chyba tyle, żeby wam nie spojlerować.

A nie! Dodam jeszcze, że możecie znać Yrene z jednej z nowelek, konkretnie "Zabójczyni i uzdrowicielka". Ale jak nie znacie..to w sumie tutaj i tak jest wszystko wyjaśnione.


I w kwestii wyjaśniania..Po co? Ja pytam "po co?". Myślałam, że wątek Yrene będzie taką gratką dla osób znających nowelkę. Ale nie! On tu jest wałkowany ze dwa tysiące razy (w przybliżeniu). Ale to to nic. To jest jeszcze jakoś istotne. Ale sposób w jaki są wentylowane budynki w Antice? Był tłumaczony trzy razy. I to w przeciągu niewielu stron. Czułam się, jakby ktoś mnie tu traktował jak idiotkę.
Proces leczenia Chaola. To było trochę jak oglądanie jednego z nudniejszych odcinków "Szpitala". Część tych dni opisanych od początku do końca można by było całkowicie pominąć, albo chociaż ująć w paru zdaniach i fabuła naprawdę by na tym nie ucierpiała.
I tu dochodzimy do największego problemu tej książki - długości. Kiedy Sarah ogłosiła, że swój pomysł na nowelkę ma zamiar wydać jednak w formie książki, wszyscy liczyli na coś długości "Szklanego Tronu" albo nawet krótszego. Nikt na pewno nie spodziewał się ponad 800 stronicowej cegły. I nikt mi nie powie, że ona musiała tu pokazać nowy świat, nową kulturę i politykę, bo tak samo było w pierwszym tomie czy chociażby w "Dworze cierni i róż". A one są o wiele cieńsze. I tam też dużo się działo. A tutaj..wydaje mi się, że autorkę po prostu poniosło.

Widać to w kwestii wątku miłosnego. Na pewno wiecie jak to jest, jak wrzucicie słuchawki do torebki i potem one są takie poplątane. To dokładnie tak prezentuje się ten plot. Naprawdę, brakowało mi już tylko żeby, nie wiem, Renia zakochała się w Kashinie albo coś i wyrzuciłabym tę książkę za okno. Mam wrażenie, że Sarah się sama już potem w tym pogubiła.

Jeżeli oglądacie Anitkę z Book Reviews, to ona mówiła o tym, że najchętniej czytała o Nesryn, a nie mogła znieść rozdziałów dotyczących Chaola. U mnie było odwrotnie. Nawet to leczenie było dla mnie ciekawsze, niż to co działo się u kapitan Faliq. Jak widziałam jej nazwisko na początku rozdziału, to w mojej głowie pojawiała się myśl "czy mogę to pominąć?". W moich oczach ta bohaterka naprawdę straciła jakąkolwiek wartość i, takie miałam poczucie, charakter. To nie jest ta sama Nesryn, którą ja polubiłam w "Królowej Cieni". Ja bym na nią wręcz znalazła kilka ciekawych epitetów, ale wybaczcie - nie będę ich tu wygłaszać.

Natomiast! Stała się rzecz nierealna. Okazało się, że Chaol ma charakter. Jak wiecie, ja go nigdy za bardzo nie lubiłam i jak zobaczyłam, że to o nim będzie "Tower of Dawn" to miałam całkiem porządną rozkminę nad tym, jak można napisać książkę o człowieku bez wyrazu. A tu patrzcie! Zaskoczyli mnie. Okazało się, że on jest kimś więcej niż miękką fają. Czasami mnie trochę denerwował jak robił z siebie męczennika, natomiast ogólnie wypadł naprawdę nieźle.
Podobnie zresztą jak Yrene, która, no cóż. Dobrze wiemy jakie bohaterki uwielbia tworzyć Maas, ale Yrene jest - mam wrażenie- odrobinę bardziej stonowana. Nie pokochałam jej tak jak Aelin, ale nie wkurzała mnie tak jak Feyra, a to odbieram jako plus.

Żeby nie było, że tak mocno krytykuję, ogromnym plusem tej książki jest świat przedstawiony. Kaganat zdecydowanie różni się od Erilei czy chociażby Wendlyn. Zarówno bogate kultura i religia jak i ciekawy sposób zarządzania państwem są czymś, co urozmaica tę powieść. Rukhin też są bardzo ciekawi, choć nie polubiłam Kadary tak bardzo jak Abraxosa (może to ze względu na właściciela).
No i w końcu! To co skradło moje serce to ogromne pająki, które tak bardzo przypominały mi Tolkiena ❤


Podsumowując, jestem na tak, ale naprawdę, dało się to zrobić krócej. Myślę, że wtedy wszyscy byliby szczęśliwsi. 

Czy warto? Tak, jeżeli jesteście oddanymi fanami serii bądź samego Chaola. Jeżeli macie obiekcje, wydaje mi się, że nie. Dowiadujemy się w tej powieści kilku ważnych rzeczy, ale wydaje mi się, że one będą jeszcze raz poruszane w kolejnym tomie. Tak więc, jeżeli nie świerzbią was rączki do tej powieści, to poczekajcie do 6 tomu, a wtedy wam odpowiem.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję:



BOOK-BLOOD PRINCESS

Komentarze