Natalia vs. Japonia, czyli...recenzja Wojny Lotosowej

Cześć i czołem Misiaki!
Na początku, póki pamiętam - zapraszam was wszystkich do naszej małej rodzinki na Facebooku, czyli grupy, na której łączą się miłośnicy książek. Znajdziecie ją tutaj. Póki co niewiele się tam dzieje, bo jest nas naprawdę malutko, ale liczę że się rozkręcimy! 
A teraz czas na moje przemyślenia..jakkolwiek śmiesznie to brzmi. Doszłam do wniosku, że jestem chyba najgorszą recenzentką na świecie. Bo zawsze, ale to zawsze jest tak, że wszyscy już zdążą dawno zrecenzować książkę i o niej zapomnieć zanim ja ją w ogóle przeczytam! 😂😂 Co zabawniejsze, potem sobie myślę "Natalia! Skoro wszyscy już to recenzowali to czy Tobie to się w ogóle opłaca?!". W konsekwencji posty wychodzą jeszcze później...Doprawdy nie wiem czemu mnie to tak bawi 😂 Ale cóż, jestem zakręcona jak baranie rogi, nic na to nie poradzę. Mam nadzieję tylko że Wy choć trochę to lubicie,a przynajmniej wybaczycie.

Dobra, koniec tego "filozofowania" (żeby nie przeklinać, to jest kulturalny blog!). Trzeba przejść do ważniejszej sprawy, czyli do ważnej recenzji bardzo ważnych książek i to jest najważniejsze...Mamusiu co ja dzisiaj pieprzę za głupoty XD Zapraszam!

WOJNA LOTOSOWA



JAY KRISTOFF
TOMY: I - "TANCERZE BURZY"
II - "BRATOBÓJCA"
III - "GŁOSZĄCA KRES"
WYDAWNICTWO: UROBOROS
GATUNEK: FANTASTYKA
STRON: 431; 641; 672

Jay Kristoff zyskuje ostatnio coraz większą popularność wśród czytelników dzięki takim seriom jak "Illuminae" czy "Nibynoc". Ale do niedawna jeszcze nikt nie wspominał o jego debiutanckiej serii, czyli "Wojnie Lotosowej". Nie ma się w sumie co dziwić, skoro między premierami I i II części minęły 3 lata, a potem kolejne dwa zanim wydano tom ostatni. Po drodze jeszcze zmieniono jakieś szczegóły w okładkach, także wydawać by się mogło, że seria nie ma prawa podbić serca czytelników.
Na szczęście w tym roku, przy premierze III części Uroboros, można powiedzieć "ogarnął się" i postanowił zmienić okładki by wyglądały jak te oryginalne (szczególnie tom I) i tym razem postanowiono dopasować je do siebie, żeby widać było, że to jedna seria. Oczywiście jak widzicie, w obrocie nadal są stare okładki drugiego tomu, czyli takie jak posiadam ja. W sumie z przodu nie ma wielkiej różnicy, ale niestety grzbiety już do siebie nie pasują. Tylko ostrzegam!

No dobrze, ale o czym właściwie jest ta seria?

Shima (tak, tak jak to miasto w Japonii) to Imperium stojące na skraju. Brakuje tylko odrobiny, by doszło tam do katastrofy ekologicznej spowodowanej przemysłem krwawego lotosu. Czerwone, niszczące wzrok słońce, czarny, wyżerający nawet metal deszcz oraz oceany wyglądające jakby były wypełnione krwią, nie wodą.
"Śmierć jest łatwa. Każdy potrafi rzucić się na stos i zostać szczęśliwym męczennikiem. Prawdziwa próba to znieść cierpienie, które towarzyszy poświęceniu." - Tancerze burzy
Zarządzająca uprawami tajemnicza Gildia, bezwzględny szogun, uciemiężony lud. A gdzieś w tym wszystkim Yukiko, która na zlecenie swojego szalonego władcy, poluje na mitycznego gryfa. Spotkanie młodej dziewczyny z potężnym stworzeniem może się okazać przełomem w historii całego kraju.
"Łatwo jest zgubić się w wyobrażeniu jakiejś osoby, nie dostrzegając rzeczywistości. To bardzo proste kochać nieznajomego" - Tancerze burzy
Mój opis jest skromny, ale na dobrą sprawę nie chcę się mocniej zagłębiać w fabułę, żeby nie zaspojlerować wam za mocno i nie odebrać wam przyjemności z czytania, szczególnie, że jest ona ogromna.


Na początku było ciężko, nie będę kłamać. Nie miałam nigdy wcześniej nic wspólnego z Japonią, ich kulturą czy shintō. Dobrze, że Jay Kristoff był chociaż na tyle wyrozumiały, że na końcu książki znajduje się słowniczek, w którym wyjaśnione są ważniejsze pojęcia.
Najzabawniej było, kiedy na początku pojawiały się oni lub ktoś miał na sobie uwagi. Ja czytam i myślę "Jacy znowu 'oni'? Czyli kto? Jakie uwagi?", a potem się śmiałam ze swojej głupoty kiedy się okazało, że oni to nazwa demona, uwagi natomiast jest taką tuniką.

Tak więc owszem, wkręcić się w akcję było mi niesamowicie trudno z powodu tej "blokady" kulturowej. Natomiast jak już udało mi się ją pokonać, zapamiętałam niektóre nazwy, przyzwyczaiłam się do ich brzmienia i skupiłam się na samej fabule...ojeeej.
Po przeczytaniu "Tancerzy burzy" pomyślałam "to było dobre, chcę jeszcze".
Po "Bratobójcy" było "to było świetne, chcę jeeeeszcze".
Po "Głoszącej kres" stwierdziłam że to było po prostu C.U.D.O.W.N.E. Już dawno nie czytałam czegoś tak zaj***stego. Ale tak na serio. I może to jest trochę impulsywna opinia, bo dopiero co skończyłam czytać tę serię, ale wydaje mi się, że będzie to jedna z najlepszych serii tego roku. W sensie takich, które przeczytałam w tym roku.

Głównie dlatego, że były emocje. I się śmiałam, bo humor trafiał naprawdę świetnie w moje gusta. I płakałam, bo działy się rzeczy tragiczne, łamiące serducho. Nawet  śmiałam się przez łzy, bo powiedzmy, wiedzieliśmy, że wydarzy się coś tragicznego, ale ktoś rzucił jakiś śmieszny tekścik i no, tu się śmiałam, tam mi łzy płynęły...No i przede wszystkim było dużo złości, bo Jay Kristoff chyba nienawidzi ludzi. Dosłownie pozabijał wszystkich bohaterów których lubiłam. Wiecie, czytam o kimś, myślę sobie "no dobra, lubię cię" i mija nie wiem, czasami nawet 10 stron i bum. Zabili go. Czemu, pytam CZEMU?! Naprawdę, praktycznie wszyscy bohaterowie, których polubiłam umarli.
Tak więc rada dla mnie, jak będziecie się zabierali za tę książkę - nie przywiązujcie się za mocno do postaci.

Jeśli właśnie o tych bohaterów chodzi. Nie będę tutaj za mocno poruszać tematu, bo przez całą trylogię przewija się ich mnóstwo i niewiele mniej ich ginie, także odniosę się tylko do tych głównych.
Yukiko jest naprawdę dobrze zrobioną główną bohaterką, bo jest...ludzka. Jest rzeczywista. Miałam już dosyć bohaterów, którzy wiedzą zawsze najlepiej, nawet jak coś im nie wychodzi to '"tak miało być". Nie. Ona i popełnia masę błędów, i wielu rzeczy nie wie czy nie rozumie, no bo w końcu hey! ma dopiero szesnaście lat. Bywa irytująca, jej decyzje czasami są katastrofalne. I dobrze. Dzięki temu mogłam lepiej wejść w ten świat, w fabułę, bo czułam cały czas jakby to była jakaś moja znajoma, a nie bóstwo.
Buruu, czyli gryf, no cóż - skradł moje serce od początku, ale to nie powinno dziwić bo w końcu tak to jest, jak w książce pojawia się zwierzątko. "Zwierzątko" 😂 To określenie tak do niego nie pasuje, ale myślę, że zrozumiecie o co chodzi. Nie mówiąc już o tym, że to on w dużym stopniu odpowiada za humor w tej serii.
Pojawiają się też takie postacie jak Kin, Kaori, potem Hana czy Michi. Niektórych się lubi, innych nie znosi, ale wszyscy są naprawdę dobrze wykreowani. Mają motywacje, mają swoje charaktery, są konkretni. To co mnie jeszcze kupiło, to to że to jest facet, a potrafił stworzyć silne kobiety, które dodatkowo często są sprytniejsze i silniejsze od mężczyzn oraz potrafią z nimi pogrywać, wodzić ich za nos...no świetne.


Żeby już nie przedłużać, seria jest naprawdę warta przeczytania. Ma bardzo dużo mądrych i pięknych przesłań. ALE nie powiem żeby była dla każdego. Niestety jest brutalna. Jak jeszcze pierwszy tom może uchodzić za normalną młodzieżówkę, tak drugi i trzeci pełne są krwi i okrucieństwa. Także jeżeli ktoś jest wrażliwy na takie rzeczy, to niech ma to na uwadze.

To tyle z mojej strony. Dawajcie znać czy czytaliście Wojnę Lotosową i jeśli tak, to jak wam się podobała.
"Ale patrzę też wokół siebie. I widzę was wszystkich. Takich jak ja. Tak samo małych i tak samo zagubionych. Ale kiedy stoimy ramię w ramię, jesteśmy dwa razy więksi. Dwa razy bardziej odważni. Dwa razy głośniejsi. (...) Możemy krzyknąć dość głośno, by nas usłyszano pomimo burzy. Możemy powiedzieć: nie. Możemy powiedzieć: dość." - Głosząca kres

Za możliwość przeczytania dziękuję:


BOOK-BLOOD PRINCESS

Komentarze